A: Dwie godzinki lotu i stolica Malezji wita. No i te dwa prawie najwyższe budynki na świecie. Kiedyś nawet najwyższe, ale sława przemija i teraz są już nawet lepsi od Bogusława Lindy.
E: Lecieliśmy Airbusem A320, to wprawdzie nie A330, ale dupki się nieco trzęsły. W dniu katastrofy samolotu Air France lecieliśmy tym samym Airbusem z Bangkoku do Hanoi, wyluzowani, ale o wypadku dowiedzieliśmy się dopiero kilka godzin po wylądowaniu. Perspektywa trochę się zmienia po takiej tragedii...
Kuala Lumpur bardzo mi się podoba, nowoczesne miasto, ale trochę bardziej "ludzkie" niż Bangkok (więcej zieleni i przestrzeni, a z pewnością mniejsze, więc nie tak męczące), ma przyjemnie kosmopolityczny charakter; Malajowie, Hindusi, Chińczycy, ubrani tradycyjnie, zachodnio lub zachodnio-tradycyjnie. Można się tu czuć swobodnie, poza tym nie ma takiego skakania po ulicy między motorami i samochodami. Petronas Twin Towers robią niesamowite wrażenie na pierwszy rzut oka, po godzinie zadzierania głowy i wlepiania w nie wzroku, zaczynają wydawać się mniejsze ;) Jutro spróbujemy wjechać na most, który je łączy i znajduje się na wysokości 41 piętra (niestety wyżej się nie da).
Mieszkamy w Chinatown, gdzie rzeczywiście, w przeciwieństwie do chińskiej dzielnicy w Sajgonie, można poczuć chińskie klimaty. To, co nas (nie)podnieca, to hotel. Nie można mu zarzucić braku atmosfery :) Ale nawet brak okna i kapiąca woda z grzyba na suficie nie zepsuje nam nastroju :)
A: Ela bardzo delikatnie wypowiada się na temat hotelu...
E: Musieliśmy rozłożyć moskitierę, żeby nie brzydzić się położyć na łóżku i dodatkowo przykryć ją płaszczem przeciwdeszczowym, żeby na nas nie kapało. Ale czy to powód do dąsania się?
A: I stara dobra zasada: do niczego się nie dotykaj, bo umrzesz. I już prawie hotel opisany.