A: Na Penang jest park narodowy - najmniejszy w Malezji. Mały, ale nie wielkość jest przecież najważniejsza. Dojechaliśmy autobusem 101 do Teluk Bahang podziwiając morze i 40 piętrowe hotele, zatrzymaliśmy się u pani Anh Guesthause, której nie wdzieliśmy, ale za to widzieliśmy bardzo starego człowieka, który sobie podróżował od 20 lat bo nie miał wyjścia. Był sobie mianowicie przez lata (do szkoły chodził podczas II wojny światowej) spokojnym farmerem w Rodezji, ale Rodezja stała się Zimbabwe i przyszli żołnierze i stracił wszystko lub niemal wszystko. A teraz tuła się po świecie, obserwuje ptaki i chyba czeka na śmierć. Smutna historia , ale smutnych historii jest chyba dużo, więc z samego rana poszliśmy przejść się po parku narodowym. I był o przyjemny spacer: z jednej strony dżungla (kawał porządnej dżungli) a z drugiej cieśnina Malaka.
I znowu widzieliśmy te jaszczury. I wiedzieliśmy coś na kształt wiewiórki. Na małpiej plaży nie widzieliśmy małp. Wróciliśmy sobie łódką, po ostrym targowaniu i konspiracyjnej zmowie z kapitanem, który od nas wziął mało a od jakiejś angielskiej (chyba) rodziny dużo.