A: Z wysp Perentian udaliśmy się do Kota Bahru, aby o 3 w nocy wstać i o 4 znaleźć się na oddalonej o parę kilometrów od miasta stacji kolejowej. I o ile w Malezji można liczyć na autobusy i na to, że są wygodne, czyste, szybkie i punktualne to delikatnie mówiąc nie da się tego powiedzieć o kolei, co mówię na postawie pokonanego odcinka (kota baru-singapur), kolei zwykłej, miejscowej. Łączne opóźnienie wyniosło ponad 6 godzin. W pociągu (szczególnie na odcinku do Gua Musang jest syfnie i śmierdzi durianem (król owoców, który miał śmierdzieć i mieć wspaniały smak, ale owszem, zgodnie z obietnicą śmierdział, ale za to smakował jak plastelina polana lekko słodzonym żabim skrzekiem). Nikt nic nie wie, jedzenie ohydne.
Na szczęscie pociąg jest tani.
Na drugie szczęście nie było biletów na cały odcinek więc, tam gdzie mieliśmy wysiąść usnęliśmy i obudziliśmy się na granicy Singapuru, gdzie bardzo ładne psy (pozdrowienia dla Miśka i Toma) szukały narkotyków, abyśmy mogli dostać karę śmierci. Psy były łaskawe i nic nic wywęszyły.
A w ogóle to pociąg snuje się przez dżunglę i dlatego jest nazywany .... pociągiem dżunglowym (zskakujące).