E: O 4 nad ranem lądujemy w Teheranie. Ekscytacja jest, owszem, choć bardzo możliwe, że nie widać tego po nas. Przed kontrolą paszportową elegancko zakładam hidżab, żeby ku swojemu zaskoczeniu dowiedzieć się, że mam go zdjąć, co też posłusznie uczyniłam. Później cieszę się, że nie zostałam poproszona o zdjęcie innych części garderoby, bo ze zmęczenia i wrodzonej uległości, byłabym jeszcze gotowa to zrobić. Z lotniska jedziemy do Alego, naszego przesympatycznego znajomego, śpimy i ruszamy w miasto. Trafiliśmy akurat na Aszurę - najważniejsze szyickie święto, więc jestem wniebowzięta. Ali zupełnie nie rozumie mojej fascynacji - jest bardzo anty i to na wielu płaszczyznach tutejszego życia społeczno-politycznego, dzięki czemu jest świetnym przewodnikiem po dość schizofrenicznej obyczajowości, przynajmniej jeśli chodzi o północny Teheran. "Tylko jedzenie nie jest tutaj zakazane", powtarza, jednocześnie pokazując, jak ludzie radzą sobie z reżimem. Nawet nasza wyborcza jest zablokowana... Planujemy zostać dzień dłużej, bo przez najbliższe dwa dni wszystko (poza meczetami i emom zode - miejscami modlitwy, w których znajdują się groby ważnych dla szyitów postaci) jest pozamykane.