A: W końcu Hanoi. Uwaga pierwsza: do miasta z lotniska daleko (30 km): jak ognia unikać naganiaczy: zabiorą do prywatnego samochodu i będą chcieli naciągnąć (nas zabrali, nie naciągnęli (uff), ale zostawili na środku drogi (po tym jak nie daliśmy się naciągnąć; obeszło się bez awantury)). Najlepiej pojechać normalną taksówką, lub busem lotniskowym,który niestety kursuje tylko do 20.00. Dojeżdża za to niedaleko katedry, czyli mniej więcej tam gdzie trzeba dojechać (hotele, stare miasto (nie takie znow stare), jezioro. Po niezbyt długich poszukiwaniach - hoteli w okolicy katedry i na starym mieście jest bardzo dużo - można spokojnie szukać na chybi trafił i nie sugerować się przewodnikami - ceny od 7$ w górę, za dwójkę (za 12 - 15 są już nawet zupełnie przyzwoite). Ze względu na wysoką wilgotność powietrza lepiej mieć pokój z oknem (zresztą nie tylko za względu na wilgotność powietrza).
A: Hanoi. Co tu można napisać o Hanoi? Pierwsze co rzuca się w oczy to skutery. Jest ich więcej niż ludzi. Chyba. Miasto (przynajmniej wiele jego części) nie przypomina polskich socjalistycznych osiągnięć z lat '80. O socjalizmie krzyczą czerwone flagi, gwiazdy, pomnik Lenina, muzeum Ho Chi Minha. Symbole. Rzeczywistość z symbolami ma coraz mniej wspólnego. Jeszcze dzieci zawiązują czerwone chusty i śpiewają na akademiach pod pomnikiem. Ale czy oprócz siedmiolatków i może kilku zapomnianych i zaniedbanych, ktoś w to wszystko jeszcze wierzy? W czerwone flagi? W pochody pierwszomajowe? W braterstwo pracy?